Taniec szkieletów
Tak, ten iście piekielny ogródek na zdjęciu przywiódł mnie do bram piekielnych. Czarna czerń i nieboszczyki (pozornie) workowców, zawsze zatrzymują mnie na dłużej, choć są strasznie pospolite. Czarne dno lasu i zarodniki próchnilca gałęzistego, które zrzuciły z siebie czerń na rzecz bieli i szarości, umaiły próchnilcom podkładki pyłem jakby nie z ich mrocznego świata. Nierzucające się w oczy, przez większość roku, teraz wydają się tańczyć z uniesionymi rękoma w swoistym tańcu szkieletów. Bielejące kości kończyn… Myślę, że Camille Saint-Saënsa, który napisał swój „Danse macabre” korzystając z wiersza Henryka Cazalisa, raczej nie widział w Xylaria hypoxylon swoich bohaterów, ale gdyby mu taki obraz podrzucić to kto wie, czy nie zobaczyłby piekielnego tańca właśnie tu. Z przyjemnością słuchałem jego utworu do tego obrazu i jakoś w nim śmierci nie poczułem. Te wzniesione ramiona, niczym ręce kibiców po strzelonym golu, na oko śmiertelne, w muzyce tego kompozytora są bardzo romantyczne, miękkie i nie takie straszne. Grzybowe, przyziemne ogrody, których jakoś nikt nie ogląda za bardzo, są teraz w pełni życia. Zarodniki błądzą w poszukiwaniu nowych, martwych pni i za czas jakiś stworzą miniaturki piekielnych ogródków. Za każdym razem mnie zachwycają. Wiem, wiem ni to żołna czy zimorodek, ale tajemnica w nich zawarta jakoś mnie ciekawi. Prosto z dna lasu. Śliczne piekiełko. Zyg-zak, zyg-zak…