blog.

Oczopląs armii lepiężników

Z całej tej czarnej ziemi, z tych pozwijanych zeszłorocznych kończyn i resztek wielkich tiulowych liści wychodzi armia lepiężników różowych. Niczym na polu bitwy, pośród niezliczonych wraków ślimaczych istnień, nowe szyszaki różowych wojów podnoszą się do biegu po światło. Zatrzymane chłodami zostały zamrożone na kilka dni, jakby ktoś chciał zrobić stopklatkę z tej wiosennej epopei. Ich tęgie  ciała sterczą ku niebu, jakby nigdy nie chciały opaść na laurach. Gotowe na wiosnę, mimo mrozów i tych wszystkich klimatycznych huśtawek i niespodzianek. Ta armia lepiężników jest forpocztą kłączy, które oprócz wydawanych teraz kwiatów mają w sobie ukryty ciężki zapach, którego nie każdy nos zapewne doświadczy. Ten piękny smród, to dobra wizytówka rośliny leczniczej. Czego ten lepiężnik nie leczy? Od migreny, astmy, chrypki, atopowego zapalenia skóry po alergię! Pasożyty też potrafi przegonić z organizmu. Może też zaszkodzić, jeśli najemy się go bezmyślnie. Chciałoby się, by lepiężnik pomógł dziś wszystkim chorym! Tak na pstryknięcie ręką, tak na trzy, cztery! Takie mam dziś marzenie. Różowe jest piękne i niekoniecznie musi kojarzyć się z landrynkami i kiczowatym wspomnieniem choćby Walentynek. Dziś, w tej szarości lejącej się z nisko zawieszonych niskich chmur, lepiężnikowy oczopląs był wytchnieniem od wszechogarniającej propagandy i całego tego szumu i krzyku. Do armii różowych dziwaków pasuje Marsz Trolli Edwarda Griega (Trolltog Op. 54 No.3). Może się Państwu poruszy w duszy, przynajmniej mała dywizja, batalion, drużyna… Małych, wiosennych trolli, które walczą właśnie o miejsce na podmokłej łące, wzdłuż malutkiego strumyka. Oprócz Griega słychać tu delikatny plusk przelewającej się wody, która omywa drobne kamyczki i osamotnione muszle.

Udostępnij:
Przejdź do treści