blog.

Smardze

Mój dziadek zbierał smardze. Przynajmniej od dziecka słuchałem opowieści o tym, jak zaradny dziadek wiosną chodził na grzyby. Potem dostrzegłem jednego we wnętrzu okładki starego podręcznika do biologii. Myślę, że był to smardz wyniosły. Przez lata myślałem, że tu gdzie mieszkam smardze nie istnieją. Choć byłem i widziałem to jednak nie widziałem (czytający Olgę Tokarczuk znajdą podobne zdanie w jej książkach). Nie lubię zaliczać gatunków i jeździć za nimi. Lubię odkrywać swoje małe światy, bez pośpiechu, bez wyścigów. Pewnej wiosny nagle zaczęły rosnąć w trawie na moim podwórku. Jakież było moje zdziwienie. Nie były przywiezione z korą sosnową. Urosły w miejscu po starej, uschniętej jabłoni, którą udało się przetrzymać w zasadzie do naturalnej śmierci. Smardze ukoronowały jej żywot i porosły na jej miejscu. Potem, zdarzało mi się widywać różne gatunki smardzów, czasem gdzieś w wysypanej korze. Dziś znów niespodzianka. W miejscu gdzie rosła malinówka oberlandzka, która rozsypała się już dawno w proch, pojawiły się smardze, a że smardz to pradawna nazwa grzyba, to pomyślałem sobie, że mają one jakieś takie prasłowiańskie moce i przychodzą do nas na jabłka. W nocy? Skulone, pomierzwione i „naśladujące” nasze mózgi ucieszyły mnie jakoś mocno, a i dziadek wrócił jakoś tak blisko. Ponoć jestem do niego podobny. Nie zbieram smardzów, bo są chronione, ale zostaną one ze mną i z opowieścią o zaradnym dziadku na zawsze. Dziadek miał na imię jak Zagłoba – nazywał się Onufry. Onufry od smardzów.

Udostępnij:
Przejdź do treści