blog.

Certy już się nie certolą

Po zimnym kwietniu przyszedł zimny maj. Na początku czerwca przymrozki dotknęły jeszcze uprawy ziemniaków a wiosna czekała na jakiś cieplejszy wiatr. Deszczu też było jak na lekarstwo. Przyszedł czerwiec i z dnia na dzień zrobiło się cieplej. Poczuły to certy, które do Baryczy, przez Odrę przypłynęły z Zalewu Szczecińskiego. Zdaje się, że katastrofa odrzańska, trochę je ominęła, bo gdy słona rzeka zbierała słone żniwo i wyciskała słone łzy, certy trzymały się jeszcze czystych dopływów. Świadczy o tym tegoroczne tarło, bo miał kto wrócić z Dolnej Odry i Zalewu. Te anadromiczne ryby stały się dość rzadkie, lub po zbudowaniu zapór (choćby Włocławek) zaczęły wykształcać formy żyjące w zbiornikach, ale nie rosły już tak pięknie jak w wodach przybrzeżnych Bałtyku. Budowa zapór dla tych ryb to poważne utrudnienie i być może super nowoczesne przepławki mogą to jakoś wspomagać, ale wolne rzeki, wolny nurt to ich wolny kraj.

Gdy już się pojawią w swojej płytkiej, kamienistej i żwirowatej rzece zaczynają się ich gody. Zmienią barwę, nabierają czerni i pomarańczowych płetw, czasem u samców brzuchów i biorą się do rybiego kochania. Ona jedna, ich wielu. Każdy by chciał, nie każdemu się uda, a do tego wielkie gęby okoni pożerają składną ikrę.

Dziś nie było ich za dużo, może raptem kilkanaście, w tym samic jak na lekarstwo, ale coś już drgnęło. Czasem jakiś wielki, kluchowaty kleń przyglądał się amorom cert, a te jakby przywiązane do kilku kamieni tańczyły do rytmu swego tarła. Taka śliska, rybia miłość.

Cieszy mnie, że te ryby ciągle jeszcze mogą swobodnie wędrować Odrą do swych tarlisk, choć widmo zbliżających się progów wodnych może tę rybią sielankę zaburzyć. Chyba nikt nie będzie certolił się z certami, a szkoda, bo to ważny element naszej polskiej i europejskiej przyrody.

Udostępnij:
Przejdź do treści