
Delikates znad Sanu
Jakoś nie mogę przejść obok tarek, bez wspomnienia Krystyny i Janka Pyszniaków z Dwernika nad Sanem. Bieszczady widziane z innej strony. Okiem ludzi, którzy szukali tu swego miejsca za komuny. Mija ponad dwadzieścia lat, kiedy to łapaliśmy niedźwiedzie na Łuku Karpat a pan Janek i pani Krystyna, dzielili się ze mną tym co w Bieszczadach prawdziwe, co za oczami turystów i całego tego nowego świata, który właśnie wtedy wlewał się w Bieszczady. Spędzałem w górach sporo czasu, biegając z anteną po połoninach, po jarach w poprzek gór. Czasem po 18 h w terenie, czasem z noclegiem na ambonie, by wrócić na kilka godzin snu do pokoiku wynajmowanego u Pyszniaków. Każda rozmowa, każda chwila z ludźmi stąd, zostawiała mi w głowie sporo przemyśleń, sporo nie zawsze prostych myśli, ale też zostawałem z przepisami na nalewki i inne nie zawsze zgodne z ówczesnym prawem doświadczenia. Pan Janek pokazał mi Jezioro Solińskie z innej strony. Pokazał mi żyjące tam świnki i sandacze. Jednej nocy przeżyliśmy na małej łódce biały szkwał. Listopadowa zimna noc i nocleg w starym, rosyjskim namiocie przy syberyjskim ognisku. Chłonąłem lokalność. Dziś pewnie nie miałbym już takiej odwagi, ale wtedy dotykałem jeszcze jakiejś prawdziwej prawdy prawdziwych tu ludzi. Trochę czasu zajęło nam zdobycie zaufania i otrzymania w zamian opowieści z dawnych lat. Wspomnę tu jeszcze leśnika, Zbyszka Zająca, który uczył mnie jeżdżenia w terenie i kiedy byliśmy tylko we dwóch gdzieś pod miejscowością Tworylne opowiadał mi o swoich spotkaniach z rysiami i gdy spotkałem tam ogromnego odyńca poprosił mnie abym nikomu o nim nie mówił, bo uważał, że takie wielkie powinny tu żyć bez końca. I to właśnie z nim oglądałem tarniny w dolinie Sanu, gdzie patrzyliśmy jak dziki chowają się przed wilkami w gęstych kępach tarnin. Janek z Krystyną właśnie tam zbierali tarki i robili z nich delikatesowy trunek, który od lat bywa u mnie w piwnicy.
W związku z tym, że naszło mnie na wspomnienia cudownego czasu, badań niedźwiedzi i wszystkiego co wtedy wokół, dzielę się z Wami przepisem na bieszczadzką tarkówkę Krystyny i Jana.
- Właśnie teraz na przełomie października i listopada należy zebrać tak z 10-20 kg tarek.
- Po oczyszczeniu i umyciu, tak by nie zostało na nich za dużo kropel wody, zasypujemy je obficie cukrem. I przykrywamy (tam bańka od mleka) na przykład szklane naczynie.
- Odwiedzamy go regularnie i jeśli biały cukier zamieni się wolno w sok, dodajemy tam jeszcze trochę tej białej substancji.
- W zasadzie możemy przejść do konkretów, zlewamy sok do butelki.
- W tym samym czasie otwieramy butelkę spirytusu (tam w zasadzie bimber), dolewamy do niego tak około 100ml czystej wody. Taki około 80% nie zniszczy soku, nie zmaceruje go.
- Spirytus rozcieńczamy sokiem z tarek do pożądanego przez nas stężenia. Najlepszy efekt brzmiał na poziomie 30%
- Oczywiście tarki ciągle są w naczyniu i z tych wcześniej cierpkich owoców otrzymujemy niezwykły sok do naszych dalszych doświadczeń chemicznych. Najlepszy sok był w okolicy Świąt Bożego Narodzenia.
Smacznego albo na zdrowie, bo można to jeść pijąc.