
Lodówka na lodzie
Gdyby ktoś się mnie zapytał co można robić zimą nad morzem, to z pewnością odpowiedziałbym, że warto wybrać się po lodówkę. Mało tego, dodałbym, że byłaby to lodówka z melodyjką. Coś w rodzaju jodłowania, coś jakby z innej krainy. Tak, tak czego jak czego, lub kogo jak kogo, ale w Ujściu Wisły zimą lodówek nie brakuje. Samce, samice a te nieco ciemniejsze lub nieco jaśniejsze. Nic tylko przebierać. Do tego nurkują w poszukiwaniu mięczaków, tam często korzystają z racicznic. Gdy do tego dołożymy tłum gągołów, bielaczki, nurogęsi i krzyżówki, to obcowanie z setkami czy tysiącami ptaków można uznać za doniosłe. Zlodzony brzeg, zacinający śnieg z deszczem, wydają się być nieistotnym tłem do przeżyć, które oferują ostatnie kilometry Wisły. Do tego wiatr, który na chwilę ustaje na ścieżce miedzy wierzbami, które wolno obsypują się białymi baziami, jakby nie chciały tkwić w zimowej ciągle aurze. I Zatoka Gdańska gnana zimnym wiatrem, który próbował wyrzucić z wody resztki roślinności. W tej brei z lubością żerowały setki śmieszek, które chodząc po szczycie nadchodzących fal zbierały coś z tych morskich magazynów energii. Wiało. Jeszcze tylko tam gdzie słodka woda miesza się ze słonawym Bałtykiem peryskopy fok zdradzały jakieś zimowe manewry w towarzystwie perkoza, perkoza dwuczubego i oczywiście lodówek. Tu jedna z nich. Lodówka w lodowym królestwie odysei wiślanej gdzie kończy podróż kropelka z Wykapów Czarnej Wisełki na Baraniej Górze.