W fioletowej samotności
Ostanie przymrozki zmieniły kwiatowy krajobraz. To co się jeszcze ostało, przyciąga spragnione nektaru owady. Tam gdzie glicynia zachowała trochę kwiatów, tworzy się kolejka zapylaczy. Pszczoły miodne, kruszczyce, różnej maści mniejsze błonkówki a nawet osy, wszyscy chcą nadrobić chłody ostatnich dni. Oprócz niej. Oprócz wielkiej samotnej pszczoły. Dzikiej Pszczoły! Ona nie bierze jeńców, ona nie pyta, nie stoi w kolejce. Zadrzechnia fioletowa zapyla i już. Te wszystkie mniejsze dodatki pierzchają na boki, gdy czarna pszczoła rozchyla płatki wisterii chińskiej. Mimo swojej wielkości, wydawać by się mogło wręcz pancernej sylwetce, jej ruchy są łagodne i pełne wdzięku. Kwiat po kwiatku słodlinu jest penetrowany i poddawany swoistej nektarowej inspekcji. Czasem wchodzi w ciężkie grona kwiatów i tylko ich ruch zdradza, że ten pszczeli olbrzym poszukuje czegoś słodkiego. W tym czasie, spłoszona buczeniem zadrzechni, wyszła z ukrycia kruszczyca złotawka, która jakby w wielkim przestraszeniu zaczęła ewakuować się jak najdalej od lotniska tego czarnego bombowca.
A zadrzechnia? Zdawała się nie widzieć owadzich koleżków i śmiało podążała dalej, odsłaniając warkocze kwiatów glicynii. Znikała, gdy tylko chmury zasłoniły światło słońca i gasiły przychodzące ciepło. Gdy chmura odpływała dalej, ciepło promieni słonecznych wydobywało z glicynii zapach i jak na zawołanie czarna przylatywała do fioletowego stołu. I te jej odgłosy. Niczym ultrasoniczny silnik jakiegoś futurystycznego samolotu zjawiał się razem z jej otyłym ciałem, a może nawet przychodził tuż za nią.
Dźwięk nie przekraczał bariery, dźwięk usłużnie za nią podążał. Cóż, na punkcie zadrzechni można oszaleć. Jest wielkości małego palca u ręki. I potrafi zatrzymać na dłużej. bzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu