Czas modliszek
Pojawiają się nagle, przed wieczorem, gdzieś na łące. Przechodziłem dziś skrajem borów. Zapach macierzanki rozlewał się wzdłuż piaszczystej drogi. Kruche chrobotki trzeszczały pod nogami, a z długiej, poziomej gałęzi sosnowej zerwał się lelek. Cicho gruchnął i przeleciał jak ćma do widnego boru. Gdzież on teraz, gdzież jego nocne łowy? Słońce zaczęło chylić się ku ziemi, wzrok zaczął chylić się ku ziemi i modlitwy modliszek snuły się tuż nas ziemią. Wielka samica oczekiwała towarzysza. Być może trochę głodna, trochę spragniona kopulacji. Choć może było już po wszystkim, bo jakoś tak się oblizywała wymownie. Dogodna okolica do pozostawiania ooteki. Trochę suchych traw, jakiś ostrożeń, przytulia i szczaw. Poleżałem przy wygłodniałej. Patrzyłem na jej talię i szerokie biodra pod suknią skrzydeł. Zła sława i narzucone z góry myślenie? Nie, nie! To piękny owad. Szybki, dostojny trochę w swej postawie zhominizowany. I ta sercowata głowa. Mam wrażenie, że jej głowa ma bardziej sercowaty kształt od naszego prawdziwego serca. Czyli ma serce w głowie, czego nam ludziom często brakuje. Zgasło światło. Łąka napełniła się szarańczami i przyszła noc. Ta za oknem, teraz.