Oko
Zasłuchany w skrzypce Natsuki Gunji (bierze udział w Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Henryka Wieniawskiego), które wygrywały Mozarta w Symfonii Koncertującej Es-dur KV364, mój wzrok zatrzymał się na oku konia. Nie ma znaczenia jakie to zwierzę. Znaczenie ma obiektyw, które stworzyło życie. Jedne widzą w ciemnościach, inne nie widzą kolorów, inne widzą więcej niż my. Możliwości jest wiele. Patrzyłem w to wielkie oko, a w nim TEATR. Odbity zachód słońca, który dział się na wschodzie! Czasem widziałem siebie za wielkimi rzęsami. Co te nasze oczy widzą? Myślę, że mimo, że patrzymy na to samo, że architekt zaprojektował dokładnie to co na rysunkach, że wszystko ma wymiary, to jednak każdy z nas widzi coś innego. Inne cienie, inne bryły, inny świat. Powiesz absurd. Może i absurd. Powiesz o czy ty piszesz i po co to komu! Ale oko patrzyło i widziało. Jego oko patrzyło w moje i vice versa. Ten sam budynek to ten sam budynek, ten sam koń to ten sam koń, a jednak jedni widzą tam teatr, inni muzykę, poezję a inni jeszcze patrzą i widzą kiełbasę. Natsuki grała, altowiolista nie chciał być gorszy, choć nie brał udziału w konkursie, a orkiestra robiła co mogła. Grali pięknie. Chciałbym by Natsuki wygrała. I tak sobie myślałem, że tyle oczu, tyle obiektywów. Kogo widziała Natsuki? Jurorów? Kogo widział altowiolista? Natsuki? Kogo widziała pani dyrygent? Orkiestrę? Całą? Ile oczu, tyle obrazów. Czasem w tych drugich oczach, choćby konia, można zobaczyć nowy świat. Inny. Ciekawszy. Zachód będzie wtedy na wschodzie. Ptak lecący na północ poleci gdzieś indziej. Jakaś baśń była w tym oku. Rzęsy jak fiszbiny wieloryba odgarniały z odbitego na opak pastwiska wszelkie muchy, ostatnie w tym sezonie bąki i jakieś zawieszone w powietrzu drobiazgi, może jakieś małe elfy ze skrzydełkami, albo jakieś głodne muchówki. Oko patrzyło i coś widziało. W końcu podeszło blisko, zaufało, dało się pogłaskać, dotknąć. Czy tak zaczyna się zaufanie? Nie wiem. W żywej soczewce świat był jakiś prostszy. Bez szumu, bez szumu mediów, bez wojny, bez tony węgla, no może cukru można było dać mordzie pod okiem ale nie miałem. Zatrzymać się i zobaczyć świat odbity, żywy. Bezcenne. A skrzypce zlały się z murawą pachnącą ostatnimi kocankami. Taki jakiś październik, niby prawdziwy, a nie prawdziwy.