Listku
Powiesz to tylko Listek. Przejaw bujnego lata, nabrzmiały kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, październik… Zwłaszcza lipiec, sierpień, wrzesień i październik, kiedy był już ukształtowany i cały swój magnez uruchamiał do zbierania energii. Gubił się w zielonej zieleni lata i nagle, jakby ktoś zrzucił z niego obowiązek pracy, wybuchł pięknem. Nie francuską, jesienną melancholią, ale jakimś takim uśmiechem i radością. Tych kolorowych listków były tysiące, ale ten z dziurką był wyjątkowy. Nigdy nie wiem czemu tak jest. Czemu te zgodne z wszelkimi standardami wcale nie są takie naj. No może do zielnika, jako wzór. Są jednak Listki wyjątkowe. Ten dziś był. Ulotny. W niedostępnych kolcach tarnin. Otoczony cierniami, ale radził sobie, był. Ot jesień, w której zawsze da się wydłubać coś dobrego. Czy można kochać jesień? Dość głupie pytanie sobie zadałem, bo ja akurat lubię każdą porę roku. Dziś jednak jesień sprawiła, że poziom endorfin był na poziomie tych z wiosny. Jakoś nie mogłem się oprzeć widokowi odrzańskich wiązów, które każdego roku rozpalają dolinę. Kiedy palą się na tle trzmielin, to już wtedy nie da się obok nich przejść obojętnie. Ich niesymetryczne liście, skończyły już proces asymilacji i przechodzą w proces ewakuacji. W skrócie karotenowe szaleństwo trwa. Jeszcze wiosną, gdy zieleń ma milion barw, trudno sobie wyobrazić co zdarzy się jesienią. I dopiero, gdy słońce wyjrzy zza chmur, gdy przyjdzie ciepły dzień jak dziś, październikowy czas, wtedy barwy jesieni zaczynają grać w duszy symfonię, nazwijmy ją „Kolorową”. Ulotny czas, cieszmy się chwilami.