
Pióra klejnot i stary grzyb
W buczynie, pod bukiem starym, stary krasnoborowik ceglastopory wydzierał się swoją krasną barwą. Stary już, rumiany na bokach, ale ciągle w pełni sił, królował w swoim lesie. Wznosił się ponad rudością jesieni i szorstkością łupin bukwi. Chyba nie bardzo wierzył, że spotka go jeszcze coś dobrego. Z lasu dobiegało jesienne wrzeszczenie sójek, które swoim nomadycznym zachowaniem zaskakiwały mieszkańców. Darły się wniebogłosy. Nawet niewzruszone dotąd łanie unosiły swe głowy ku koronom drzew, jakby chciały uciszyć to krukowate towarzystwo. Rozdzierające „krzaach” niosło się po morenowych wzgórzach. Chyba je spłoszyłem, kiedy żerowały na bukwi. Welurowe, naszpikowane kolcami łupiny bukowych orzechów świeciły pustkami, widać ktoś już tu grasował. Gdyby nie głosy, gdyby nie jęki naśladujące myszołowa, to sprawca wyjadania orzeszków nie byłby znany. Głos to jednak poszlaki. Twarde dowody też zostały jak widać…Przy okazji stary grzyb, dostał coś pięknego! Taki mały, leśny klejnocik. Musi się nim cieszyć zanim najdelikatniejszy podmuch wiatru, nie zabierze mu tego przypadkowego prezentu. Tak sobie patrzyłem i pomyślałem o kruchości szczęścia i jak bardzo wisi ono na przysłowiowym włosku. Zdaje się, trafiłem na jego życiową chwilę, jeszcze nie toczyły go czerwie, a on w otoczeniu piękna. Bałem się oddychać, by przypadkiem nie zabrać temu generałowi sójczych piór. Tych najbardziej upragnionych i pięknych. Szczęście to nie jest stan permanentny, to małe wycinki czasu, które warto dostrzegać i łapać może. Na pewno chyba.