
Szaleństwo uwięzione
Jakoś w tym bezkresie upadłych liści, tej ferii pastelowych kolorów, w której inność czuje się jak w więzieniu, przytłoczony byłem zachwytem nad jesienią, który leje się z każdej strony. Może w tym przytłoczeniu złotą polską było trochę strachu o efemeryczność zdarzenia, że to tylko taki chwilowy dotyk a za chwilę szaro i listopadowy odlot w klimaty zatęchłej komory. I w tej całej namiętności jesieni, w tym krzyku barw i zapachu wilgotnych od przelotnego deszczu liści dębów, klonów, paklonów i jesionów wyrasta nagle coś niebieskofioletowego, może trochę ametystu i troszkę lapisu-lazuli. Samotny, ale piękny, ostatni z rodu tego roku. Wzbudził we mnie sporo radości i takiego biologicznego podniecenia przyrodą. Jakby wiosnę w jesień wpisać na dobre. Sam jeden, w więzieniu z żółtych liści. Rozkosz lata w jesiennym anturażu. Wiem, wiem, że dzwonek pokrzywolistny, że taki zwykły, że nic takiego, ale zrobił mi sporo smaku na przestrzeń kolorów, na świat jak na piórach koguta. Migoczących niezwykłości w codzienności tej pory roku, w tej pięknej i powszechnej jesiennej melancholii.