
Sianokosy w dolinie Łachy
Każdego roku, w dolinie Łachy, nieco później niż większość rolników, rozpoczynamy sianokosy. Bardzo ważne jest by nie skosić wszystkiego w jeden dzień, ale by koszenie trwało dłużej. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Trzeba nakarmić młode. Koszenie łąk to zdejmowanie czarodziejskiej peleryny znad stołu pełnego jedzenia. Podczas koszenia i zbioru siana bociany, ale też ptaki drapieżne napychają swoje żołądki, bo to dla nich czas obfitości. Jeśli młode są w gniazdach, to oczywiście czują się jak na wycieczce szkolnej w jakimś przydrożnym fasfudzie, gdy mama nie patrzy na kalorie i portfelik. Jedzą do syta, rosną jak na dżdżownicach i są coraz mocniejsze. Utrzymanie łąk i pastwisk na niżu Europy wymaga zaangażowania człowieka. Łąki bez koszenia są w zasadzie powyżej górenej granicy lasu i na solniskach. Łąka na niżu wymaga koszenia, wypasu i zabierania biomasy. Bez tych zabiegów łąki zaczną zarastać i owszem za sto czy dwieście lat będziemy mieli kawałek lasu, ale po gatunkach łąkowych śladu nie będzie. Czy będzie las to też się okaże, bo zmiany temperatury mogą na to nie pozwolić. To pewnego rodzaju wybór, czy chcemy chronić proces i patrzeć co się wydarzy, czy chcemy chronić stan i pracować na rzecz przyrody i nas samych. To wołanie „nie koś trawy”, jest mało precyzyjne. Bo bocian tkwi w szczegółach. Wiele gatunków, nawet tych przydomowych jak wróble czy mazurki potrzebują skoszonej trawy by bezpiecznie mogły żerować, bez obawy, że jakiś kot nawet ten z dzwoneczkiem naszego sumienia, nie zapoluje na nie zza dużej trawy. Trak naprawdę, każdy kawałek, który trzeba wykosić należy rozpatrywać wieloczynnikowo i podejmować decyzje mając na uwadze ochronę gatunku tego czy innego. Wtedy można dopasować termin koszenia dość precyzyjnie. Kiedy przychodzi susza i trawa na trawniku zaczyna mocno usychać pojawia się zagrożenie pożarowe i możliwie gwałtowne uwalnianie dwutlenku węgla do atmosfery. Wypadałoby podlewać trawnik by było zielono, ale korzystanie z zasobów wody podziemnej to pogłębianie i tak głębokiej już suszy. Krzyczmy głośno, by zatrzymywać wodę przez stosowanie zastawek i progów w małych rowach, by woda zatrzymywana była w gruncie. Wtedy mamy szansę, że przynajmniej mikroklimat wokół naszych wsi, regionu zmieni się choć trochę na lepsze. Zatrzymywanie wody na miejscu to w zasadzie podstawowa rzecz na czasy z suszą. Bobry robią to doskonale ratując przy okazji dziesiątki gatunków roślin i zwierząt. Zatem kośmy tam gdzie chcemy ratować ekosystemy łąkowe, ale też wróble czy gawrony, natomiast apelujmy o zatrzymywanie wody na miejscu. Odwróćmy meliorację osuszającą, bo to można jeszcze zrobić i zdążyć choć trochę uratować tego przyrodniczego świata. Każdy kawałek ziemi wymaga odpowiednich kroków by ochronić jak najwięcej. Bocian też musi gdzieś żerować, w kukurydzy tego nie zrobi. Nie ma jednej recepty kosić czy nie kosić. Nie ma jednego lekarstwa. Choć dobrym lekarstwem na wiele schorzeń naszej cywilizacji będzie zachowanie wody. Powtórzę po raz kolejny, wody na miejscu, nie w dużych zbiornikach retencyjnych.