
Samotność krwawnic
Wielka, zielona łąka. Świeża zieleń po deszczowym tygodniu. Żółte lnice rozpychają się na wyniosłościach a tam gdzie wilgoć bujała w wiosennych trawach coś z oddali świeci różowofioletowym światełkiem . Widać je z kilometra. Cały ten łąkowy greenbox jest jak studio w telewizji. W zasadzie czwórka aktorów próbuje się przebić z wszechogarniającej zieleni. Do tego jeszcze słońce chowa się za gęsty motek chmur, tłumok kotłujący się na zachodnim niebie i krwawnice idące łąka chcą zatopić się w jej przepastnej zieleni. Jeszcze przed pierwszą kroplą, jeszcze zanim ulewa, która miała nadejść ale nie nadeszła, krwawnice ukazały się na chwilę w jednym, jedynym promieniu słońca, który z kłębka chmur pojawił się za tymi różowymi świecami łąk. Chwila zatrzymana na chwilę w tym pędzącym, rozkołysanym wakacjami świecie. Potem, już po ciemku, wyszły trzy młode jelenie, sarna z dwójką koźlątek, cztery żurawie, jeden kruk, jeden myszołów i łąka okryła się nocnymi marzeniami.