Na odrzańskiej redzie
Płytko, zacumowane przed odpłynięciem, przed odlotem. Część na kotwicy płetwiastych nóg. Inne szukają kotwicowiska, ciągnąc za sobą jakieś dryfkotwy. Wieczorna bryza ustawia je dziobami do wiatru. Nie będą tu długo. Zjedzą, napiją się i wieczorem wrócą do odrzańskich portów. Na dziobach dwie bandery – krzykliwa i niema. Powiewają w zwolnionym tempie przed odlotem. Wcześniej w tym miejscu płynęło kilka gęgających jednostek, jakaś łyskowa korweta i dwa perkozkowe ścigacze. Niewidoczne kajaki nartników gubią się przy wielkich, łabędziowych tankowcach. Za plecami słońce chowa się już za skarpą pradoliny, czas wylotu. Jedne pod drugich, po trzecich i po pierwszych znikają nad odrzańskim lasem. Krzykliwe krzykną, nieme zaszumią skrzydłami, by dać miejsce chórom rzekotek, ropuch zielonych i kumaków nizinnych. Te amfibialne stwory, choć mniejsze mają teraz swój czas. Czas godów, rozrodów, skrzeków i błot. Bagna mają swój urok, w których każdy statek ma znaczenie, w których życie wybucha wiosennym pożądaniem. Niech żyją, niech trwają w tym zanikaniu prawdy o przyrodzie.