Epitafium dla Łąki
Właśnie ta Łąka, umiera na naszych oczach. W zasadzie już nie żyje. Zaczęło się od wycinki drzew, gdy wycinać każdy mógł, by wyciął deweloper bez skrupułów las nad morzem. Minęło, gdy wszyscy załatwili co załatwić mieli. Potem był glifosat pierwszy. Zniszczone podkolany, listera jajowata. Łąka najpiękniejsza w regionie, młaka zbrązowiała cynamonem. Niepotrzebna bo krów już nie ma. Był rów. Woda odpływa. Drugi glifosat. Poszły trzęślice. Talerzówka, czerń gleby. Ona jednak ciągle chce żyć! Za późny glifosat nie zabił kukułek szerokolistnych. One wyszły na czarnej ziemi. Jak znicze na łące. Jak pożegnanie. Ostatnie, niesztuczne kwiaty, których los nikogo nie obchodzi. Wykopać i przenieść? Trudne i do tego chronione. Bez zgód, bez tych całych mądrości, papierów i pieczątek niemożliwe! Chronione w majestacie prawa odchodzą. Odchodzisz łąko w imię rozwoju, braku świadomości, pychy. Ochrona przyrody, tak ważne a tak niedocenione w narodzie, który potrzebuje rozwoju.
Na tej łące trzeba sobie zadać kilka pytań. Czy? Czy warto? Ile jeszcze? Czy nie ma rozumu? Czy nie ma służb? Czy wolość bez świadomości nie jest straszna? No jakoś nie mogę na tej łące być. Nie mogę. Nie wiem jak ją uratować, tę jedyną.
Na łące cynamonowe łodygi przeszłości przerastają hiacynty kukułek szerokolistnych. Taki umajony beton. Pięknie i strasznie. I tylko jeden dźwięk drumli zatrzymał się nad umierającą łąką. Trochę jakby na Rysach zrobić kamieniołom.