blog.

Sasanka Łąkowa – prawie wyginęła na Dolnym Śląsku

Pomyślałem sobie, jakie to szczęście widzieć jeszcze sasankę łąkową na Dolnym Śląsku, po czym pomyślałem sobie, jakie to nieszczęście patrzeć na ostatnie okazy sasanki łąkowej na Dolnym Śląsku. Trochę rozdzierany emocjami, wiem że pastwisk na tak zwanych „górkach” już nie będzie, podejrzewam jaki ich los. Nie ma już u nas takich ekstensywnych krów… Górki w jednych miejscach zarastają, w innych gdzie były sasanki, budowane są domy. Ktoś mnie kiedyś zapytał retorycznie – po ci te sasanki? Komu one są potrzebne? Przecież nawet nikt nie pamięta, że istniały. Oczywiście, że są ludzie, którzy mają wiedzę i pamiętają, są ludzie którzy ciągle czytają książki i wiedzą, czyli są Wiedźmy i Wiedźmini, którzy sięgają poza telewizor i wszelkie prawdy z „jutuba”. A jak już wiesz, widzisz i patrzysz na zagładę to są dwa wyjścia. Nic nie robisz, albo myślisz o czynnej ochronie przyrody. Może i nie są one nikomu potrzebne, ale ja do sasanek i do innych ginących rośłin mam pewną słabość. Traktuję je jak obrazy Leonarda da Vici, jak obrazy Moneta, jak książki Mickiewicza, Gombrowicza czy Tokarczuk. To rodzaj dziedzictwa, za które ponosimy odpowiedzialność. Nawet jeśli o tym nie mamy o czymś pojęcia.

Sasanka łąkowa? Tak warto się jej przyjrzeć. Jednym kojarzy się z głową strusia, który za chwilę włoży w piasek, tak właśnie w piasek, bo to tam na kserotermicznej górce powinny znaleźć się ich nasiona. Mi kojarzy się z gęsią skórką i prostowaniem włosków na przedramieniu. Sasanka chroni się przed przymrozkami właśnie takim namiotem z drobnych włosków, gdzie pod tropikiem z tego nieco uczesanego „włosia” można zatrzymać trochę ciepła i przetrwać wiosenne zaskoczenia. Słowo trochę jest takim naszym niemierzalnym „jestestwem”, które może mieć większą wartość niż możemy przypuszczać. Trochę chroni je przed przymrozkami, ale nie chroni ich ani trochę przed nami.

Konserwatywny ewolucjonista powie pewnie – patrz Krzychu na proces, człowiek jest gatunkiem, który jak niegdyś dinozaury trzęsie światem, niech giną. Cóż ja jestem romantycznym ewolucjonistą i mimo śledzenia procesów chciałbym aby one przebiegały we własnym tempie, jak to się działo przez miliony lat. Gatunki podążają za sobą, za zmieniającym się klimatem, ale niektóre potrzebują czasu by iść za człowiekiem. My już pędzimy a nie idziemy. Warto się zatem odwracać do tyłu i spoglądać na to co za nami.

Do tego wszystkiego, ta strusia głowa mocno się zmienia w dość krótkim czasie. Ciemne płatki opadają by zrobić miejsce owocującej, bujnej czuprynie, na wyciągniętej już ku niebu łodydze. Nasiona zakończone ogonem jak u latawca za chwilę będą czekały na wiatr. Czekały na wiatr co „rozgoni” jak śpiewała niegdyś Kora, z jej niezwykłą dykcją i wiarą w to co śpiewała.

Piękna roślina, szkoda, że ginie, że odchodzi, że zanika.

Udostępnij:
Przejdź do treści