blog.

Mieczyk – zasypianie.

Na wielkiej łące, gorejącej zielenią traw, nad bujną fabryką chlorofilu przelatywała skrzecząca czapla, która chciała zburzyć swoim wrzaskiem wilgotny świat po burzy. Świat w plątaninie traw, myśli, zdarzeń. Podrośnięte nieco prostoskrzydłe już okupują źdźbła traw i przypominają o nadchodzącym lecie. Też zielone z różnymi odcieniami, kryją się w dżungli łąki i jedzą by rosnąć, rosnąć, rosnąć. Po drodze zrzucają swe wierzchnie odzienie, które robi się szybko za ciasne. Choć to nie jest jeszcze ich czas! Teraz z gmatwaniny zielonych źdźbeł rodzą się mieczyki, których pierwsze kwiaty rozbłyskują różowością, purpurą, fioletem. Są jak małe ogniki na palnikach gazowych, do których ktoś włożył kationy potasu. Są jak ostatnia zorza z naszego nieba. I świecą własnym blaskiem mimo deszczowej pogody. Delikatne płatki, nowe jeszcze, jedwabne i piękne. Kwiaty, których oczy nie mogą zostawić w spokoju, to nic że woda przelewa się w sandałach, to nic że chłód, nadal patrzysz na ich wrażliwe kwiaty i nic chcesz odejść z łąki. Za plecami burzowa chmura gasi światło dnia, zaczyna się mżawką, wzmaga się wiatr i cały ten delikatnie utkany materiał pogrąża się w ciemności. Łąka śpi.

Udostępnij:
Skip to content