
Pozory mylą
Na dość ruchliwej jezdni siedział przybity życiem młody potrzeszcz. Sprawiał wrażenie, jakby ktoś go potrącił i zbiegł z miejsca wypadku. Zostawiłem auto na poboczu i chciałem go zabrać z drogi, zobaczyć czy cały i czy da się mu pomóc. Zbliżyłem się do niego na wyciągniecie ręki…on tkwił w swoim grymasie, wyglądał na umęczonego, spragnionego i poturbowanego. Ani drgnął! Zionął przez otwarte dziobisko i patrzył na mnie jakby miał włożone szklane oko. Bez poruszenia. Moja dłoń biegła już ku niemu, gdy ten jednym skokiem czmychnął (pamiętacie chwyt Rumcajsa, który staroście w rynku szybko ściągnął spodnie?) i przysiadł na pobliskim głogu! Dwa dorosłe doleciały do niego, trzeszczące głosy rozdarły się w agrocenozie a ja stałem wystrychnięty na dudka, ten akurat hupał w pobliżu, i pomyślałem sobie, że nie zawsze nasza pomoc ma sens. Może on pasożyty dogrzewał w słonecznym solarium, może miał ochotę na głupią minę, której i Gombrowicz by się nie powstydził, a może nie wiadomo co. Poprawił pióra, zrobił się jak na potrzeszcza śliczny i został w pozie myszołowa na czubku głogu. Serce mówi ratuj, rozum zaczyna zadawać pytania. Prawda jest gdzieś po środku! Na pewno chyba! Czy to było o potrzeszczu? Raczej nie, raczej o naszych/moich wyobrażeniach i przekonaniach, które nie zawsze grają jak ulał z rzeczywistością.