Ale Larwa!
Do tego wszystkiego może pachnieć ananasem! Mało? Potrafi straszyć, wysuwając coś w rodzaju pomarańczowych różków, nazywanych pięknie osmaterium. Mało? Ukrywa w sobie jednego z najpiękniejszych naszych motyli. Myślę sobie, że to gąsienica powinna być nazywana paziem a imago królową. Wtedy byłoby jakoś bardziej na miejscu. Jaki paź chodził w królewskich szatach? Paź królowej, o którym pisałem ostatnio, gdy wzlatywał w niebo, dziś w innym świecie, innym wymiarze. To jakby przed naszą erą. Gdy czytamy o przeobrażeniu, w przypadku motyli o przeobrażeniu zupełnym czyli holometabolii, najczęściej przeczytamy o tym, że komórki ulegają reorganizacji…Cóż, dla mnie ten proces to rodzaj prawdziwego cudu, który nie dzieje się tylko w niedzielę. Gdy gąsienica zamknie się w chitynowej otoczce i powstanie poczwarka (zwana po łacinie pupą, rzecz można niezła pupa) zaczyna się ów cud. Larwy rozpuszczają się (piszę to i czuję zachwyt dla biologii) i zaczyna się taniec komórek, grupujących się wokół tarczek imaginalnych (tu już mamy zalążek dorosłości, choćby z nazwy). Gąsienica, ten magazyn energii, w zasadzie kombajn do przerabiania roślin w komórki, w przypadku pazia królowej w przerabianiu roślin z rodziny selerowatych, ma dobry aparat gryzący i duży żołądek. Po przepoczwarzeniu nie trzeba już tyle jeść, zaczyna się era romantyczna i taki efekt cudu w postaci cudnego motyla odlatuje w nasz ziemski kosmos. Wystarczy mu nektar i poranna rosa! Czasem uzupełni sole mineralne z odchodów, ale tu już nam się romantyzm nieco rozkraczył. I fruwa, i lata, i trzepocze, i daje nam radość w oczach. Właśnie dlatego biologia zatrzymuje mnie przez całe życie w dzikości. Bo tam dzieją się taaaakie rzeczy. Oczywiście można to na chłodno nazwać cyklem rozwojowym, ale już sam proces na chłodno wziąć się nie da. Cud panie, cud!