blog.

Modliszka nocą

O nie, nie – ja już w to nie gram! Pomyślał samiec na widok powabnej samicy goszczącej się na chabrach. Idzie noc, gdy tylko się pojawię mój żywot skończy się szybciej niż myślę…

Samica raczej nie przejmowała się tym co sobie ktoś tam w chaszczach myśli, wyczyściła odnóża, aparat gębowy i zaczęła znacząco poruszać skrzydłami. Zamarła jednak w wieczornej modlitwie. Nie ona jednak używała słów „…pośpiesz ku ratunkowi memu”, te pozostaną już przypisane samcowi. Ona raczej potrzebowała dobrego schronienia na noc, by ją nie dopadła jakaś sowa czy lelki, które jeszcze kręcą się na wieczornym niebie. Nawet ku mojemu zdziwieniu nad domem w środku wsi.

Jej skrzydła zaczęły lekko drżeć, wibrować. Byłem przekonany, że odleci w ciemność. Strategia była jednak prostsza. Gdy niebo gasiło czerwień wieczornej zorzy nabrzmiałymi chmurami, modliszka oderwała się od dziennego kwiatu i wpadła w spilśnioną trawę nocy w nadodrzańskich błoniach.

Jej zieleń z czarną zielenią nocnych traw zlała się w jedną masę, z której zaczęły dobiegać szmery ruszających na żer gryzoni. Ups, tu ona może poczuć się zagrożona i zapewne zatopi się za chwilę w kępie dziurawców. Ja już jednak tego nie widziałem, dno łąki stało się oceanem czerni, splątanych włókien, obrazem spod mikroskopu elektronowego. Świat jak w splotach wielkiego swetra, który przykrył odrzańskie mady. I gdzieś tam ona, i gdzieś tam on. Może jutro, może znów, może nigdy. Ale to już jutro.

Udostępnij:
Skip to content