Zaczarowane miasteczka…
Mam w głowie kilka światów. Światów małych miast, miasteczek, rynków, starych kamienic. Świat Drohobycza, który Bruno Schulz nakreślił w Sklepach Cynamonowych. Świat Drohobycza, który widziałem własnymi oczami kilka latem temu, gdy szukałem świata Schulza. Świat Goniądza ze sklepikiem gdzie kupuję zawsze sękacz. Świat Kolna z rozkrzyczanymi gawronami sprzed kilku lat. Świat Środy Śląskiej, do której zaglądam od dziecka, świat Leszna, Żmigrodu, Bojanowa, Rawicza, Trzebnicy, Wołowa. Wszystkie te małe rynki, senne, inne niż światy Waszyngtonu, Warszawy, Buenos Aires, Phoenix czy Sztokholmu. No może jedynie wnętrze starej Lizbony ma w sobie to coś co zatrzymuje w na przykład Leśnej. Po latach zdałem sobie sprawę, że właśnie ta senność, ten nieszybki świat, stare drzewa, ławka, krzyk gawronów i patrzenie na ludzi ma tu jakiś sens. Bo tu ludzie są zatrzymani, nie biegną, nie są przechodniami. Stoją w drzwiach kamieniczek, domów. Rozmawiają, robią zakupy. Znają się. Mówią sobie dzień dobry. Nie, to „nie miejsca” według Marka Auge. Często takiemu obcemu jak ja ci tutejsi coś polecają, coś opowiadają, pożalą się na innych. Zapytają skąd, dlaczego, po co. Dziś, gdy coraz więcej obwodnic, gdy te wszystkie małe światy mijamy nie wiedząc nawet, że jest tam jakieś małe miasteczko, zaczynamy zapominać o bliskościach, codziennościach, o braku pośpiechu. O tym, że po siedemnastej już prawie nikogo nie ma. Że czasem jak to kolega mówi pomnik Edisona tylko został, mówi to myśląc o niezgaszonej po nocy latarni. Ostatnio zaglądam do tych różnych moich miasteczek i widzę betonowe wnętrza poddane renowacjom, rewaloryzacjom, rewolucjom. Granity, płyty, kule. Czysto. Tylko tych ludzi tutejszych jakby mniej. Wróbli mniej. I mniej starych drzew, które tworzyły klimat wnętrzności miasteczka. Nocujących szpaków, gawronów odchodzących jak światy Schulza, szeptów plotek w drzwiach kamienic, studni. Wiem, wiem nie można płakać za przeszłością bo i ona była różna. To raczej płacz za zielenią i klimatem miejsca. Za światem młodości i tego wszystkiego czego można było doświadczyć w malutkiej księgarni. To raczej refleksja nad zmianą. Czasem tak potrzebną i ważną, czasem zabierającą tożsamość małych światów.
Dziś ten wpis nie jest o przyrodzie, choć jest o klimacie miejsca, w którym ta przyroda zawsze była. To refleksja. Zatrzymanie na chwilę, na moment w odchodzącym czasie własnego życia, które biegnie tak szybko. Wczoraj w lesie pomyślałem jak las rośnie szybko! Wbrew tym wszystkim sloganom, że rośnie wolno. Wolno to rósł mi las jak miałem 10 lat. Dziś zachwycam się czasem geologicznym Ziemi, który zdaje się być bardziej adekwatny do obserwacji zmian.
Nic to, idę spać bo dziś jest wpis o wpisie. Gałczyński brzmi mi dziś – „zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń”. Ta dorożka po zderzeniu z Wartburgiem już po Krakowie nie jeździ. To są właśnie te zmiany, o których dziś piszę nie pisząc.