
Mrugnięcie księżyca
To nasze niebo robi czasem niespodzianki. Dziś gdy miał pojawić się wielki księżyc, pojawiły się wielkie chmury. Oczekiwana tarcza nad lasem była dosłownie chwilę. Jedno mrugnięcie. Na tyle krótko by nacieszyć się widokiem pełni i w tym samym momencie tęsknić za jego brakiem. Takie mieszane uczucia. Od tylu lat patrzę na wschodzący księżyc i za każdym razem budzi to we mnie radość. Coś, czego nie potrafię tak prosto wytłumaczyć.
Księżyc, chyba bardziej niż gwiazdy pokazuje nam, że prawa fizyki to ważna rzecz, i że dawny antropocentryzm ludzi jest tylko historycznym nadęciem. W skali geologicznej wręcz tchnieniem. Mam wrażenie, że antropocentryzm jest doskonały dla ludzi małych, wtedy mogą rosnąć. Skrajnym objawem zakochania w samych sobie są płaskoziemcy. Zawsze, gdy patrzę na księżyc mam zaufanie do prawdziwej nauki i wiarę, że głupota nie odważy się głośno krzyczeć. Księżyc tylko zamrugał pośród chmur, a krzyki Internetu rozdzierały rzeczywistość. Warto czytać książki, taka refleksja na dziś, wtedy ziemia przestaje być płaska. Nasze życie jest jak mrugnięcie księżyca. Na pewno chyba!
Co dziś do słuchania? Oj staroć. Francis Goya i Blue Moon. Stare, słodkie i nie na dzisiejsze czasy, no ale niech gra. Dla równowagi Sonata Księżycowa Beethovena. A że chmury… to AMORPHIS i ich The Moon.
Gdy uczyłem się czytać na przełomie lat 70. i 80. XX w., w domu, na półce była książka Stefana Majchrowskiego „Córka Księżyca”, nie pamiętam jej zbyt dobrze, ale okładka była jak księżyc w pełni, a ja sobie po cichutku sylabizowałem do latarki co on tam opowiadał. Książka była o wszystkim co się w głowie Stefana działo, choć wydaje mi się, że trochę chodziło mu o kosmos. Muszę do tej książki wrócić.