The Vykhrot!
Można się zdziwić, ale takie słowo pojawiło się w pracy naukowej i jest to uzasadnione! Wiele lat temu, kiedy to trzech polskich ornitologów podsumowywało początki badań ugrupowań ptaków w Białowieskim Parku Narodowym, pojawiała się praca w Acta Ornithologica Vol 20 (1984), 3.: „Breeding bird community of a primaeval temperate forest (Białowieża National Park, Poland)”, oczywiście trzech wielkich, nieobecnych już mistrzów naszej ornitologii: Ludwika Tomiałojcia, Tomasza Wesołowskiego i Wiesława Walankiewicza. To właśnie w tej pracy pojawia się słowo „vykhrot”. Wiele lat później Tomek Wesołowski opowiadał mi o trudności opisania powierzchni badawczych w Puszczy Białowieskiej, tak by było to czytelne dla osób, które niekoniecznie widziały las naturalny, a które badały ugrupowania ptaków choćby w laskach podmiejskich w UK. Tam wykrotów nie było. Panowie zdecydowali o stworzeniu słowa na rynek angielski i tak zostało. Myślę, że wielu zachodnich ornitologów, przyjeżdżających później do Białowieży na żywo oglądało swoje pierwsze w życiu wielkie wykroty/vykhroty!
Sam wykrot? To jak nowa planeta w kosmosie. Wyrwane z korzeniami drzewo tworzy nową niszę, nowy, mały ekosystem, który zaczyna tętnić własnym życiem. W misie po dawnych korzeniach często zbiera się woda. Staje się od razu poidłem dla dużych zwierząt i ptaków. Równocześnie miejscem żerowania słonek, które w miękkiej glebie, wzdłuż granicy wody poszukują bezkręgowców. Ślady żerowania można łatwo poznać po charakterystycznych otworkach. Czasem te małe „jeziorka” przyciągają krzyżówki, które nie wiedzieć skąd pojawiają się w środku lasu i żerują na swoim małym stawie. Sprawdziłem to fotopułapkami. Ściana pomieszanych z ziemią korzeni to także nowe siedlisko. Dość często gnieżdżą się w tej plątaninie strzyżyki. Wiele razy znajdowałem też norki zimorodków! Czasem dość daleko od wody!
Po drugiej stronie pień starego drzewa wolno się rozkłada i jest miejscem występowania setek, tysięcy, sam nie wiem ilu, bezkręgowców i grzybów, co z kolei przyciąga wszelkiej maści dzięcioły na czele z rzadkim dzięciołem białogrzbietym.
Jedno drzewo, które zakończyło swoje pionowe życie, w poziomym staje się domem niezliczonych organizmów. Do tego jest też magazynem wody. Wolno uwalnia dwutlenek węgla i jest środowiskotwórcze. Z biegiem lat pojawiają się na nim kolejne drzewa i krzewy. Tak rośnie puszcza bez sadzenia, bez chemii. Trzeba tylko mieć trochę więcej cierpliwości i pozwolić na dziejący się proces.
Dzisiejsze fotografie pochodzą z Doliny Łachy, która ma jeszcze ciągle małe fragmenty lasów źródliskowych, w których procesy „puszczańskie” trwają. Moje powroty do wykrotów, to dobry czas do wspomnień chwil nauki od Tomasza Wesołowskiego i Ludwika Tomiałojcia, dwóch ważnych dla mnie ornitologów, myślę, że dla świata jeszcze bardziej. Profesorów, których wiedza o świecie i sposób myślenia o nim dały mi sporo refleksji i energii do działania w ochronie przyrody. I wydawać by się mogło, że żyjemy już w czasach, gdzie każdy chciałby ochronić jak najwięcej, ale nie. Ochrona przyrody wydaje się być romantycznym przejawem życia osób wrażliwych na bioróżnorodność, mówiąc lakonicznie… i nie nazywając rzeczy wprost, bo słów brzydkich na blogu unikam.