Przebłyski jesieni
Gdy wszystko wokół nabiera szarej patyny szarugi jesiennej, nie warto dać się poddać temu powszechnemu zjawisku. Czasem, mimo trudności, niejasności i niezrozumienia, gdzieś jeszcze są powidoki naszej złotej jesieni. Gdzieś w bukach, które ciągle jeszcze próbują trzymać jesienny fason i wzorują się na witrażowe lampy Tiffany. W szarość wkrada się secesja, jakaś nostalgia za początkiem zeszłego wieku, za czymś, co ucieka jak obecna jesień. Gdyby przyjrzeć się bliżej, można by wyobrazić sobie powiększenie fragmentu obrazu „Zwarzony ogród” Józefa Mehoffera. To jakby wejść w jego myśli, jakby zbliżyć się na kilka centymetrów do pejzażu i dostrzec szczegóły. Złotość światła utopionego w liściach daje też wrażenie Złotego Klimta i można by w promieniach popołudniowego słońca szukać Adeli Bloch-Bauer, złotej Adeli. Modernizm? Być może, a może nic, tylko przebłysk jesieni lasu wilgotnego deszczem szarych chmur, które na chwilę zapaliły bukowe łuski. Nie bać się widzieć to duże wyzwanie, gdy to nie media dyktują nam, co widzimy. Nie bać się dostrzegać, kiedy nie ma na obrazie celebryty wszelakiego. Są tylko liście: zwykłe, zużyte, niepotrzebne. Jest karoten, który dogorywa po całorocznej pracy w kolektorach chlorofilowych uniesień. Nic tylko liść, liście, dawne fabryki, którym już nie zależy na inwestorze. Wszystko, co miały, co wyprodukowały, oddały drzewu. To tylko liście, które pachną już śmiercią początku zimy, chłodne dokumenty ciepłego lata. Jeśli jest coś, co wydaje się być już tylko duchem czegoś, wtedy zaczyna rodzić się ulotność. Wtedy warto złapać jeszcze ostatnie tchnienie, ostatni obraz, zdjęcie zatrzymanej historii drzewa, które gdzieś tam na Wzgórzach Strupińskich, zapomnianych, nierównających się do wszelkich innych wzgórz i gór Dolnego Śląska, zatrzymało czas. To takie przedłużenie wystawy 2024 roku.