
W śmierć jak w sen…
Śmierć w przyrodzie, choć rzecz oczywista, za każdym razem zatrzymuje mnie na dłużej. I za każdym razem wraca mi w uszach śpiewany przez Stanisława Soykę Sonet LXVI Shakespeare’a. W zasadzie jest w nim cały, niezmienny, jak widać od setek lat sens bycia tu na ziemi i sens odchodzenia. Jakby pisany był wczoraj a nie pod koniec XVI wieku. Jakoś od blisko dwudziestu lat tego słucham i nie mogę się oderwać od tych kilku wersów. Śmierć lisa zostawia za nim cały ten świat. Mija go tegoroczna cieczka. Czy zostawił w DNA w następnych pokoleniach? Czy DNA będące jedyną rozsądną i namacalną duszą organizmu krąży gdzieś po lisim świecie? „Ze światem cię zostawię…” – jakie to strasznie mocne, dosłowne i głębokie.
https://www.youtube.com/watch?v=yKRpSYTwMeo
Lisa pokazał mi kruk, zaprowadził mnie na skraj lasu. Przysiadł na oszronionym rankiem lisie i zaczął z bieli kryształów wyszarpywać to co zostało po rudym życiu. Czerń kruka, czerwień wewnętrznej, lisiej doczesności i ja. Zatrzymany śmiercią „rudego”, którego nikt nie lubi. Jakoś nawet żerujące za mną jelenie nie chciałby bym się odwrócił. Je jeszcze zobaczę, jego już nie. Zostawił mnie ze światem. Tak odwrotnie trochę niż u Małego Księcia Antoine Marie Jean-Baptiste Roger de Saint-Exupéry’ego. Żmii nie widziałem obok, choć blisko nie podchodziłem, bo śmierć tam jeszcze była. Jeszcze się tliła.