blog.

Nieśmiało

Zerodowany rów, czarne policzki brzegów z zaczesanymi na nie przegniłymi badylami zeszłego roku. Białe muszle winniczków bieleją niczym kości wielorybów na brzegach antarktycznych plaż. Nie wszystkie puste. Niektóre z zamkniętymi szczelnie bramami, chronią zaśniętych mieszkańców chłodem ostatniej jesieni. Wybrzeże pawłoszewskiej łąki powoli budzi się do wiosennej orgii kolorów. Wszystko jednak jeszcze śpiące, leniwe i powolne. Nieśmiało pękają soczyste pąki lepiężników różowych i pną się ponad ten cały krajobraz bieli i czerni poprzednich sezonów. Wychodzą ponad tęsknotę ślimaków za wiosną. Nie czytają artykułów o fenologii kwitnienia i korzystają z ciepłych dni chcąc wydać kwiaty. Pierwsze nieśmiałe szyszki lepiężników już otworzyły swoje ogrody i rozświetlają nimi szarość stycznia. Nie ma śniegu, nie ma mrozu. Po co czekać, potem przyjdzie susza. Niektóre kłącza pamiętają jeszcze wypowiadane z nieodległej drogi zdania: „ale śniegu napadało”, „kiedyś to były zimy”, „ale szczypie w uszy i nos”, „kurwa mleko potaniało,  „przyjdzie luty podkuj buty”…, te nowe pąki i korzenie już prawie ludzi nie słyszą, wszyscy przed telewizorami. Za ich plecami zima nie przychodzi. Nie ma do kogo przyjść, wszyscy w smartfonach oglądają takie zimy, że i kiedyś takich nie było. Te nieśmiałe lepiężniki płacą za zamiany klimatyczne swoją delikatnością, którą przymrozki nocy zabarwiają rdzawą farbą. Ich małe ogrody pełne wszelkiej maści różów, fioletów, neonów wiosny otulają się rudością chłodu. Bliznami po mrozie. Dobrze, niech kwitną wcześniej, ale kto je zapyli? Dziś, jakaś przebudzona fenem mucha spacerowała po ścieżkach lepiężnikowych, egzotycznych ogrodów, zupełnie jednak bez życia. Jakby czuła, że tam ktoś rozdaje nektar, ale przyszła tu bez własnej bombilli i nici z gęstego. Może skubnie trochę pyłku i pójdzie spać, bo na resztę swoich przyjdzie jeszcze poczekać.

 

 

Udostępnij:
Przejdź do treści