
Łasić się do przylaszczek
W ściółce w kolorze kawy pojawiły się kwiaty idealne. Idealne jak z rysunków dzieci z przedszkola. Płatki są , coś tam w środku, pusta kartka i ze cztery takie piękne, którymi mamusie i czasem tatusiowe zachwycają się, że och i ach. „To naprawdę piękny kwiat” zdaje się, że tak powiedział Osiołek ze Shreka. Przylaszczki bo o nich dziś, są dla mnie kwiatem rzadkim. W szeroko pojętym moim regionie jest tylko kilka stanowisk. W dodatku stanowisko w dolinie Łachy uległo zmniejszeniu. Czuję się z nimi jak Mały Książe „Sentexa” ze swoją różą. Zaglądam do nich, fotografuję a najczęściej siadam na pieńku i ciszę, że są. Mierzę je u siebie w arach. Potem jadę na północ, do puszcz wszelakich i widzę ich miliony, mierzę je w hektarach…. Wtedy jest refleksja. U nas chciałoby się, by założyć choć hektarowy rezerwat, tam chciałoby się powiększyć park narodowy. I tu zaczyna się mierzenie/wartościowanie przyrody. Bez kontekstu regionalnego, bez badań naukowych o rozmieszczeniu trudno ocenić co wymaga ochrony a co nie. Oczywiście bez szerokiej wiedzy o geografii roślin też trudno wyrokować. Coś co dla jednych jest oczywistością dla innych wydawać się może skarbem. Wydaje mi się, świat odwraca się od rzetelnych danych, od nauki i coraz trudniej dyskutować. My chcemy to, my chcemy tamto, a przyrodę to mamy gdzieś tam. Oby nie u nas! Wykrojenie jednak kilku hektarów najcenniejszych siedlisk to prezent dla przyszłych pokoleń. Choćby po to by ktoś się pozachwycał, nacieszył kwiatkami, nawąchał i wyszedł z domu. Same drzewa w lesie to jeszcze nie las. Wystarczy malutki pasek przylaszczek i las nabiera jubilerskiej świetności.