
Noc, tylko noc
Szum trzcinowych masztów kończył się wraz z odchodzącym na zachód wschodnim wiatrem. Odchodziło też ciepło, które jeszcze w dzień wydawało się być rzeczywistością. Po tafli Jeziora Wielkowiejskiego wędrował już jesienny chłód. W świetle zorzy zapadały w trzciny pliszki siwe wzmacniając trzaski w trzcinowisku. Ostatni zimorodek zamilkł na dobre a noc otulała już całe jezioro. Zniknęły ramienice z przezroczystej wody, a grzybienie tworzyły jakieś nowe kontynenty na wodzie. Czarne statki łysek wolno spływały do malutkich portów w uchyłkach trzcinowisk. Nagle ostrym jak brzytwa dziobem przeszył powietrze bączek, który niebezpiecznie zbliżył się do noclegowiska pliszek i cichutko jął się skradać. Po chwili pliszki wybuchły trzepotem skrzydeł i zapadły nieco dalej. Bączek zdemaskowany, wrócił do chłodnej przyjaźni z rybami. Nagle, jedna z łysek zaczęła głośno krzyczeć i włączyły się do tego jazgotu kolejne i kolejne, i kolejne, jak fala dźwiękowa piski przelały się po jeziorze. Za plecami wychodził kawałek księżyca przy wtórze ryku byków z pobliskiego gospodarstwa. Tuby i inne trumpetery wyły żegnając dzień i oczekując zapewne kolacji. Z drugiej strony jeziora zaryczał nieśmiało jeleń, ale ucichł szybko, widać nie było kolegów obok. Jakaś spłoszona rykiem czapla zakaszlała nad taflą wody i już jako czarna sylwetka odleciała do nikąd. Do mojego nikąd. Patrzyłem w niebo i zastanawiałem się po co mi te samoloty akurat teraz rysują na niebie proste linie. Za moimi plecami, w trzcinie jakiś szmer. Może to karczownik, a może jakieś wielkopolskie licho tu grać zaczyna na suchym liściu. Nie wiem, niepokojące lecz piękne w tej czarnej czerni nocy szepty zza pleców. Gdzieś daleko plusk i łopot skrzydeł gęgawy. Rozprostować skrzydła w nocy – bezcenne! I kolejna, i kolejna, i kolejna. Na zorzy małe sylwetki nietoperzy malowały jakieś zdobne zawijasy. Jezioro tonęło w nocnych odgłosach, kryło się w ciemnościach, tylko białe sylwetki łabędzi znaczyły granicę trzcin i gęstej od ramienic wody. Wszystko w zwolnionym tempie, wszystko bez pośpiechu. Noc trwała bez końca, aż na wschodzie bladości poranka pisały nową historię. Taka wizyta w Wielkopolskim Parku Narodowym.