Pomarańcz przed błękitem
Burza! Przetaczające się kłęby chmur i ściana wody to dzisiejsza, popołudniowa rzeczywistość. Wszystko szare, ołowiane i mokre. Na północny wschód pobiegły rozszalałe błyskawice, a na zachodzie niebo pękło na dobre. Odległe pasma błękitu przysłonił nagły pomarańcz z dodatkiem znikającego na dobre różu a w radiu wcześniej słyszałem Pauli Romy „Różowe niebo nad Warszawą”. Nowy hymn kobiet po trudnych doświadczeniach. Na głowę padał mi deszcz, w uszach grał Bart Sosnowski swój „Deszcz” w rocznicę nagłego odejścia. Wszystko wokół nasączone deszczem i jeszcze informacja o śmierci Angielskiej Królowej, która wydawała się być wieczna. Zostałem przy ciepłym pomarańczowym swetrze z chmur. Miękkim, kaszmirowym cudem na zachodnim niebie. Kosmki chmur, niczym wełna kóz z samego kaszmiru malowały niebo na dobre. Nie wiem kto dziś trzymał pędzel, ale wyszło zjawiskowe na zachodnim blejtramie. Błękit dnia pozostał za płótnem zachodu słońca. Nade mną latał nietoperz mimo deszczu i jakby chciał powiedzieć mi – zobacz ja tu jestem! I był!