
Kaczka w ulewie
Staw kipiał od wbijających się w ten wielki garnek ulewnych kropli, które przyszły wraz z gwałtowną burzą i burzyły gładkie dotąd napięcie powierzchniowe zbiornika. Akwen kipiał jakby w drugą stronę. Krople zamiast odrywać się od powierzchni wrzątku, nurkowały do jego wnętrza! Ktoś, może Eol, dosypywał do tego dania trochę liści topolowych, kurzu z polnej drogi, nasion jeżogłówki, puchu z pałki szerokolistnej, gniazdo remiza, trochę żab, łuski ryb i sporo czarnego mułu. Wrzący staw gotował się na niedzielny obiad. Trochę obiad, a trochę na miksturę pełną czarów. Jakoś nie odważyłem się spróbować, a może nie miałem takiej łyżki aby skosztować specyfiku. Na koniec przynieśli kaczkę! Kaczkę, która w deszczu mokła! Cała w ulewie! Trwała w niej w bezruchu na brzegu rączki wielkiego gara i czekała na najlepszy moment by doń wskoczyć. Kiedy wrzenie nieco ustało i kaczka, i setki innych kaczek i gęsi wpadły do niedzielnego rosołu i zaczęły cieszyć się niedzielą! Zamrożone dotąd pogodą, ożywiły się, czyściły pióra i jazgotały po swojemu. Z mojej kaczki znad stawu nie zrobił się z nich żaden zając, i do tego nie był w buraczkach, bo to przecież krzyżówka a nie jakaś dziwaczka… Smacznego.