blog.

I tak ryczy sobie za łanią!

Chlup, chlup, chlup, chlup miarowym krokiem idzie procesja po błocie. Niczym żołnierze na pogrzebie Królowej Elżbiety. Po drodze przegoniony wodnik wydarł się na flażolecie. Wylądowały cyraneczki i krakwy. Czaple białe całe czarne od nadchodzącego zmierzchu lądowały na brzozach. Z daleka bielały nocne już sztandary łabędzi. W firance brzóz pojawiła się sylwetka łani. Uciekła, nie bardzo miała ochotę na flirt. Marzyła by z błota wyjść na pola. Na koniczynę. On jednak nie odpuszczał. Jadł całą wiosnę i lato by zbudować poroże i teraz nie brał jeńców. Choć to jego poroże nie takie mocne. Wyszedł cichaczem z wody i przeszedł za oknem o zachodniej wystawie, przez które sączyło się światło dalekiego zachodu. Unosił lekko łeb, pewnie by nasycić się łanią, która chyba jeszcze nie gotowa. Z dalekiego daleka słychać było ryki kolegów, ale wiatr nie sprzyjał koncertowi. Zaczął ryczeć, wołać uciekinierkę. Może tamta była z innym i głupio było jej się otworzyć na nowe. A może nie znaczy u niej nie i nie było tematu. W końcu, w ciemnościach poszła w kierunku świeżej zieleniny, a on wrócił miarowym krokiem w poszukiwaniu kogoś bardziej zainteresowanego. Czasem się trzeba naryczeć w kryjówce zanim trafi się na możliwość przekazania genetycznej duszy w postaci DNA.

Udostępnij:
Przejdź do treści