
Idąc dziuplastą aleją
Byłem ostatnio na chwilę w stolicy. Być może zaskoczę wielu mieszkających poza tym dużym miastem, ale ja Warszawę lubię. Choćby za to, że pod platanami dużo pięknych liści. Mgła i sporo tam niejednorodnego świata ludzkiego. Trochę się tam czuję jak w innych, dużych europejskich miastach. Ludzie z Warszawy mówią, że dziewczyny w szyję dają, ale przyznam, że nikogo tam takiego nie widziałem. Widziałem za to dużo uśmiechu, otwartości, słyszałem pierwsze moje w tym roku jemiołuszki, mandarynki zaparkowane na platformach nie bardzo wiertniczych. Z dużym bólem wchodziłem do miejsca, w którym kiedyś czułem się swobodniej, ale dzieci i przyroda są ważniejsze od tego całego szumu. Oczywiście byłem przed czasem, bo tak już mam i przeszedłem się starymi alejami. Pawie się darły jak zwykle, ktoś biegł, ktoś szczekał, ktoś jeszcze łowił ryby. W zasadzie środek miasta, ale trochę jak nad starorzeczem dużej rzeki. No w końcu do Wisły blisko i zapewne kiedyś było tu starorzecze. W głowie dzwonił gil, który towarzyszył mi w spacerze, jakby chciał pokazać mi coś więcej. Potem był już tylko uśmiech, mała Krysia drążąca temat bioróżnorodności, większa Ula, która uczyła się pociągać za suwaki i jeszcze dwóch panów, w tym jeden z warkoczykiem. Skupieni na pracy. Była też Katarzyna Stoparczyk – Entropia dobroci i otwartych oczu. Trochę wyspa wolności.
Posłuchajcie:
Próbujemy zaszczepić dzieciom słowo BIORÓŻNORODNOŚĆ, to coś więcej niż przyroda płasko postrzegana. To równocześnie stan przyrody ale też jej przyszłość i przyszłość tych małych dzieciaków, którym należy się dobra przyszłość. Oparta na wiedzy, z szacunkiem do nauki i nadzieją, że będą mogły oglądać w naszym kraju lęgi mew, rybitw i ostrygojadów na wyspach piaszczystych Wisły. Tak sobie przypomniałem tam po drodze „Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija”.
Foto: Mama Krysi. Od lewej Krysia, Kasia, Kris, Ula