blog.

Kris o poranku…

Nocy prawie nie było. Przyszła wielka mgła, choć na niebie księżyc ostry jak skalpel górował nad rozlanym mlekiem. Ranek powitał mnie przymrozkiem. Powiało chłodem, jakby ktoś zerwał ukochany kocyk. Na niebie uformowane klucze żurawi zaczęły lecieć prosto na zachód. To coroczny znak zmiany pogody. To jakby formalny koniec lata i przejście do zimy, choć fanaberii synoptycznych możemy i tak się spodziewać. Ten chłód marznących nóg, każdego roku wygania część żurawi do Francji i dalej. Oczywiście sporo ich zostanie na zimę, bo kukurydzy na polach do woli! Na łąkach trawa zamienia delikatny szron w wydatną wilgoć a ostatnia kania zaczyna rozpuszczać się w pierwszych promieniach słońca. Idzie zima, choć to jeszcze jesień, ale szarość musi na chwilę zasłonić świat, by ten znów rozkwitł upragnionymi kolorami. To ma sens dla naszych ciągle pobudzanych informacjami mózgów. Teraz będziemy narzekać na szare dni, na krótki dzień, na zaszronione rano szyby, na mgły, zmianę opon i to wszystko co ukochany listopad niesie ze sobą każdego ranka. Warto jednak pamiętać, że to dobry czas na czytanie papierowych książek. Tych pachnących drukarską farbą… Przystanek Alaska? Może warto wrócić do tego serialu – Chris o poranku?

Udostępnij:
Skip to content