blog.

Zimny Eden

Powiało mi dziś Hieronimem Boschem, światło na rzece niczym żółcią dominujący jego „Raj na ziemi” przytrzymał mnie dłużej w rzecznej oazie. Wodny ogród w Edenie. Wszędzie pusto, zimny mrozu powiew, a tu spotkali się wszyscy. Cała ta pospolitość krzyżówek w swoim beznamiętnym kwakaniu nawiązywała do jakiegoś zapomnianego przez świat targu, gdzie mówienie o niczym jest na porządku dziennym. Pod czujnym okiem nadzorcy, który żywił się głównie rybami, cały ten kaczy ród żerował na resztkach roślin, na tym co zostało z całej wspaniałości lata i na tym co się na tej wspaniałości wykarmiło. Skupione w sadzawce otoczonej wodą, oddawały się codzienności. Picie, jedzenie, niektórzy nawet się myli. Jakieś racicznice w dziobach urastały do wielkich gron i truskawek z obrazu Hieronima. Ktoś niesie rybę, jakieś szczygły na łopianach w oddali, zimorodek zerwał się z uwisłej od życia pokrzywy i czarne postaci kormoranów patrzące na raj z okolicy, trochę jakby z Hieronimowego Piekła, gdzie czerń zastąpiła żółcie Edenu. Zimnego Edenu, bo nikt tu się nie tulił jak u Boscha! Wszyscy grzecznie ubrani. W puchówkach. Bez nagości Hieronimowej. Jakiś kot domowy bez pasażerów, bez kloszy i namiętności. W wodzie widać odbijające się budowle, rozmyte, jakby gdzieś tam jak u Boscha stały w oddali fantazyjne wieże na kulach. Te równie kulawe, bo to odbicia zapory, która niszczy krwioobieg rzeki. Pośród jednak małych kęp zieloności jesiennej ukryło się całe okoliczne życie, kacze. Społeczność odrzańskiej oazy. Nieoczywistość Boscha i oczywistość rzecznego jazgotu. Jakże inne, jakże podobne, jakże nęcące i odpychające za razem. Zycie to jednak zawsze raj, niezależnie czy w cieple czy zimnie. Ogród – symbol chłodnego spojrzenia. Ten ogród.

Udostępnij:
Przejdź do treści