Zimują w szarościach
Jedne przyciągają drugie. Zaczęło się od pary z młodym. Takiej lokalnej co na wczasy za granicę się nie wybiera się od lat. Bo i po co? Ciepło jest, jedzenia dużo, tylko trzeba się czasem schylić. Można bezpiecznie przenocować na małym bagienku opodal. Do nich zaczęły dołączać kolejne żurawie. Klucz za kluczem. Szeroko rozkładane skrzydła przy lądowaniu. Uniesione „kciuki”. Kiedy na szarym polu zrobiło się jasno od żurawi, na horyzoncie pojawił duży klucz gęsi. Krążyły, krążyły, krążyły i zaczęły nagle robić akrobacje w opadaniu. Wszystkie spadły obok żurawi. Sielanka długo jednak nie trwała. Kiedy wszystkie w spokoju żerowały, z pobliskiego rowu pojawił się jakiś taki kudłaty piesek i wszystkie podniosły się nagle i odleciały kilometr dalej. Takie zderzenie dzikości z domestykacją. Pomijając intencje tego zabłąkanego kudłacza, cała zdarzenie było majestatyczne. W uszach miałem jeszcze Koncert fortepianowy e-moll op.11 Chopina, który zderzył się z klangorem żurawi i chórem gęsi. Niby znane muzyki od lat, ale w połączeniu razem zabrzmiały jakoś magicznie, jakoś baśniowo. Taki tłum, w takim towarzystwie i z taką muzyką to ja lubię najbardziej. Piękny prezent w tych szaroburościach późnej jesieni.