blog.

Zaklęte spojrzenie

Staliśmy i patrzyliśmy na siebie z wielkim zdziwieniem. Ona zna ludzi, ja znam sarny. W moim lesie, który przez chwilę wyglądał jak z baśni Charles’a Perraulta pt.„Paluszek”, brakowało tylko drwala z siedmioma synami i całej tej strasznej,  jak dla mnie,  historii. Stała dosyć długo, bo nie ja ją niepokoiłem, ale „coś”, co było w młodniku za moimi plecami. Nie mam pojęcia co, bo usłyszałem tylko jakiś podmuch, jakiś szelest, jakiś wiatr. Trzymając się Perraulta, powiem tylko, że poczułem jakiś dreszcz, jakąś ciekawość, jakieś cudne napięcie. Ona stała wpatrzona w nieskończoność i obydwoje czekaliśmy na cud. W sumie nie wiem na jaki cud, bo w lesie cudów nie ma, jest przyroda, ale brakowało mi czegoś z tych wszystkich bajkowych majaczeń  sprzed setek lat. Dziś mamy wiedzę, lornetki, itd. Kiedyś wszystko było tajemnicą, strachem. Każdy bąbel na wodzie, źródełko za młynem, jakieś Rusałki (zawsze piszę o nich dużą literą, bo nigdy nie wiadomo, co mnie na bagnie spotka), strzygi, strzygonie, żubronie, na Górnym Śląsku to nawet Srala Bartek, budziły w ludziach strach. Straszono biedne dzieci, czym się tylko dało, a wiele fake newsów, dotyczących choćby wilków, pielęgnuje się do dziś. Czasem próbuję odciąć swoją wiedzę i doświadczanie i poczuć się jak zagubiony człowiek, który szedł tysiąc lat temu przez las. Odczuwanie przyrody rośnie wtedy, pęcznieje i trzyma mnie dłużej w lesie, z nadzieją, że coś mnie zaskoczy, trochę przestraszy, nakarmi oczy, nastroi uszy, przytrzyma nos w jednym miejscu, a czasem pozwoli skosztować zakazanej jagody. Moja wyobraźnia, ta z leśnych baśni, została mi z dzieciństwa po lekturze „Diabelskich skrzypiec” Michała Federowskiego z niezwykłymi  ilustracjami Mariana Murawskiego. Ten wybór baśni białoruskich, tak bardzo dzikich, puszczańskich, czasem sprośnych (miałem jakieś 9 lat ,gdy je czytałem), czasem tak strasznych pierdół opowiadanych przez ludzi, że żaden mózg nie może po tej lekturze zostać obojętny na szelest lasu. Diabły, piekło, zimnice, rozbójnicy, czarownicy, wilki –  te z głów –  nie z lasu i inne baśniowe dziwadła na zawsze już będą chodzić ze mną do lasu. Cudowne wymysły ludzi, które były wtedy lekarstwem na biedę i chłód. Trochę moralizujące, trochę głupie, ale tak szczere jak oczy tej sarny („Oczy tej małej” pchają się same do uszu, choćby w wykonaniu Anny Szałapak czy Magdy Umer). Pewnie ktoś pomyśli sobie: „Patrzył na sarnę przez chwilę, a tyle nabajdurzył!”. To prawda, w świecie baśni nie da się inaczej.

Udostępnij:
Skip to content