blog.

Złote córki Jasnorzewskiej

Z nieba leje się mglisty deszcz. Drobne krople muskają sterczące ku niebu łuskiewniki, ocierają się o kokorycze puste, głaszczą przekwitnięte śnieżyce, dotykają świeżych rozet lilii złotogłów. Uśpiony dotychczas strumyk zamienia się w rwący potok, który układa liście i gałęzie w labirynt przeszkód, zagadek i korytarzy prowadzących donikąd. Poników nie znajdziesz. Rozochocony śpiewak rozrywa swe gardło nad bystrzami, a strzyżyki myszkują w zwalonych konarach drzew. Później w radiu słyszę, że stany ostrzegawcze zostaną z pewnością przekroczone. Ktoś kroczy ku wodzie. Ktoś przesiaduje na kamieniu, na brzegu, na zeszłorocznych liściach. „Złote córki ognia”, które widzi Maria Pawlikowska-Jasnorzewska rozmawiają o miłości „iskrom nadstawiając pleców”. W innym wierszu wpisuje w Salamandrę, postać kobiety czułej i… kobiecej. Wszystko to w latach 20. XX w. To jakby na nowo odkrywać przyrodę. Jakby widzieć w niej nierozerwalny związek człowieka z naturą.  Ubierać ludzi w czarną, skórzaną skórę salamander niosących na sobie płonące „szale”.  Autorka wkłada w piękne ciała jeszcze piękniejsze widzenie kobiet. Kobiet, które czytają listy i palą je wspominając słowa w tych listach ukryte. Ulotny świat miłości. Być może wieczór wspomnień przy dobrym Shirazie. I potok, który nabiera wody, i deszcz lejący się z nieba, i błoto na wąskiej ścieżce, i ogień salamander gaszonych wezbraniem. Ileż w tym żaru, ile emocji i wspomnień, ile być może miłości. Są takie dni, kiedy najgorsza pogoda staje się najpiękniejszą aurą dla poezji, która dzieje się z dala od ludzkich oczu. To właśnie tam dziać się mogą czary Jasnorzewskiej, czary Pawlikowskiej, czary Kossak, czary Bzowskiej. To właśnie nad rwącym strumykiem dostrzec można każdy wers dziejący się w głowie poetki.

To nic że pada, to nic, że zalewa aparat. Nagle nie istnieje cały świat, słychać tylko wodę malującą niesłychane kreski, których nikt normalny zrozumieć nie może. Być może mogła rozumieć to tylko Pawlikowska-Jasnorzewska, kobieta z duszą zawieszoną w skalnym rumoszu, w domu salamander.

 

Zawsze gdy obserwuję salamandry wracam do wierszy Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej:

„Salamandry” z 1923 roku, opublikowane w Skamandrze i wiersza „Salamandra” z 1927 roku. Sięgam po nie do pięknej książki Wydawnictwa Algo z Torunia „Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Wiersze Zebrane” z 2003roku. Czasem sięgam do tomiku z 1988 roku „Salamandra” tejże oczywiście autorki. I zawsze wyczytuję sobie coś innego.

Udostępnij:
Przejdź do treści