blog.

Czarna jak czarna noc z fioletową zorzą

Od dwóch dni wszystko kojarzy mi się z pszczołą. Czarną pszczołą a w zasadzie zadrzechnią fioletową Xylocopa violacea, która odwiedza moją glicynię. Jest owadem z kosmosu. Kolor, ruch, wielkość powoduje, że bliżej mi z nią do „Gwiezdnych wojen” i lśniących statków kosmicznych niż do „zwykłych” owadów. Oczywiście to tylko budowane w głowie obrazy, na podstawie bardzo bliskich spotkań. Dochodzi jeszcze dźwięk, którego bzyczenie jest tak mocne i wyraźne, że moje ucho szybko wyczuliło się na jej przylot. Nie ma w niej „Lotu trzmiela” Rimskiego-Koraskowa, to nie puchata kulka, która wbrew aerodynamice unosi się w powietrzu. To rodzaj czarnego pocisku, który strzela z kwiatów i w krótkim czasie widzisz tylko kropkę na horyzoncie. Sprawę lotu mamy załatwioną…Za to na kwiatach zachowuje się jak tancerka do utworu Rene Aubry „Blue Lady”, specjalnie w aranżacji choreografki Carolyn Carlson. Spokój, bez nerwowości, bez zachłanności. Silna, otwiera niedostępne tak łatwo innym owadom kwiaty glicynii i czerpie z nich co najlepsze, uwalniając przy okazji zapach. Taka pszczoła potrafi zaczarować. Dodam, że ten niegdyś rzadki w Polsce owad, wraz z ocieplaniem się klimatu zaczyna się u nas pojawiać coraz częściej. Jej larwy rozwijają się martwym drewnie, w którym wygryza otwory. Od kilku lat zostawiam jej takie pniaki, ale przyznam, że jej tam nie widziałem. W tym roku zostawię jej znów kilka pni, tym razem wierzbowych. Ta ciepłolubna pszczoła jest policzkiem wymierzonym w denialistów klimatycznych. Ona pokazuje wprost, że się zmienia i nie bardzo jest się z czego cieszyć. Cieszę się jednak ze spotkania z nią samą. Piękną, czarną nieznajomą, już dobrze znajomą.

 

Sami zobaczcie…

 

Udostępnij:
Skip to content