
Ileż można tym dziobem
Stukanie, szukanie, szperanie. Do moich uszu dobiegały co chwilę odgłosy z instrumentów drewnianych, których wibracje wzbudzane był bardzo silnym dziobem. To para dzięciołów czarnych przeczesywała stare drzewa w poszukiwaniu pokarmu dla swoich młodych. To ciągłe stukanie w twarde drewno, skalania do zadawania pytań o wytrzymałość dzioba. To nie jest tylko raz w roku, to jest dokładnie przez cały rok, każdego dnia, gdy tylko jest na tyle jasno by szukać bezkręgowców ukrytych w próchniejącym drewnie. Dziób musi się ciągle regenerować, bo używany jest jak dłuto rzeźbiarza. Stukanie było coraz bliżej, a w powietrzu słychać było furkot skrzydeł. Potem jeszcze charakterystyczny okrzyk, zawodzący, nieco żałobny i dość wesołe kri, kri, kri. W pobliskim grubym buku ożywiły się pisklęta i zaczęły nawoływać. Dzięcioł nakarmił je, po czym przyleciał prosto do mnie, by zobaczyć kto idzie leśną ścieżką. Spojrzał, zapukał i wrócił do rodzicielskich obowiązków. Uznał mnie za niegroźnego zwierza i przestał się mną zupełnie interesować, z czego ucieszyłem się najbardziej. Może dlatego, że nie widział we niedźwiedzia, który chce się wspinać na drzewo. On ma swoje drewniane życie, w którym nie ma czasu na oglądanie się na przypadkowych widzów. Stuk, stuk, puk, puk.