
A w oddali Erik Satie…
Jeden z pięciu żurawi, jeden z pięciu nokturnów Erika Satie. I w zasadzie już tu powinien być koniec opisu tego co zadziało się na zdjęciu ubiegłej nocy.
Noc już ogarnęła las, zakryła wnętrza trzcinowisk i zmagała się bielą mgły. Zasypiały potrzeszcze i szpaczy szum silników zgubił się w zaspanych trzcinach. Tylko w śnieżnej mgle, coś nagle zadrżało, zagrało klarnetem tchawicy żurawi i zaczął się balet z elementami cyrkowymi tych ogromnych mokradłowców. Kolejnych pięć żurawi startowało i lądowało, jakby bawiły się mgłą. Zgarniały ją skrzydłami, chwytały do siebie ulotną powieść rozlewającej się w powietrzu wody. Jakby chciały „buszki” mgły zachować na dłużej. Nie widziałem ich, celowałem w okrzyki i widziałem przez wizjer aparatu melodię graną na fortepianie. Czarne klawisze żurawi podskakiwały na kolejnych akordach i działa się muzyka, choć poza rozregulowaną trąbą jednego z nich, niczego innego nie było słychać. Z uwagą słuchałem tej ciszy i uderzeń w klawisze fortepianu Erika Satiego. Francuską melodię, która wlała się do muzyki Yanna Pierre Tiersena, choćby w filmie Amelia. To trochę taki francuski ślad Satiego w to co działo się w ich muzyce potem i dziś. A żurawie? Jeszcze dobrą chwilę trwały w swoim balecie pod trzcinowiskiem i nagle, jak za machnięciem batuty niewidzialnego dyrygenta, cały świat zamarł w oczekiwaniu na ryczącego jelenia z pobliskich wzgórz. To już nie był nokturn Satiego, to raczej odgłosy Walkirii Richarda Wagnera.
Pięciolinia z żurawiami Satiego, tak by to co widać i nie widać nazwał.