blog.

Trzeba mieć oko na podwórko

Każdy ranek zimową porą zaczyna się od głośnych okrzyków wróbli i mazurków. Szykują się do ekspedycji „Karmnik24”. Ćwierkają, przyglądają się dziesiątkom bogatek, pojedynczym modraszkom i kowalikowi. Taki podstawowy zestaw. Sikory też coś tam pokrzykują. Ruch trwa. Ziarno słonecznika za ziarnem wydostaje się z karmnika. Kilogramy słonecznika opuszczają karmnik i są zjadane gdzieś tam w bezpiecznych gałązkach żywopłotów. Zawyje pies, zaszczeka. Samochód za samochodem rozbija ciszę wsi, ale nie przeszkadza to ptakom w ogóle. Drugi dziś samolot z Warszawy zakręca na pas do Wrocławia. Słychać silniki, ale ptakom to nie przeszkadza.

I nagle cisza. Po ostatnim zakwileniu sikory, nikt nie śmie zaszeleścić. Krogulec przeleciał ogrodami gdzieś na wschód. To znak, że zaczęło się poranne polowanie. Minusem karmnika jest większe niż zwykle zagęszczenie pokarmu na metr kwadratowy. Cisza to jedyna szansa na uniknięcie spotkania z krogulcami. Po chwili ten niewielki drapieżnik wraca oblatując stary sad i przysiada na jabłoni. Na jednej z jabłoniowych gałęzi wisi daglezjowy karmnik, z którego ulatnia się słonecznik. Już się nie ulatnia.

On dobrze wiedział, że tu kręci się sporo drobiazgu. Zapewne z dużych drzew obserwował sobie  cały ten rejwach. Zapomniał jednak, że tłum to nie jest jedna para oczu. Tu patrzą bogatki – ze czterdzieści sztuk, modraszki – z 5, kowalik – 1 ale z głową w dół! Wszyscy, wszystko, widzieli! No i wróble, mazurki, sierpówki i jedna sroka, która za dwie robi. To znaczy są dwie, ale pojedynczo do tematu podchodzą.

Krogulec pozostał ze swoim zdziwieniem jakiś czas na jabłoni, po czym odleciał do lasu za wsią. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Odleciał. Wróci.

Udostępnij:
Przejdź do treści