Przemykały przez trzcinniki, przez pokrzywy, przez mozgi. Jak duchy, szemrały tylko krótkimi jeszcze ogonami. Nie miałem pojęcia, kto tam jest. Nie słychać było jednak ani racic, ani kopyt, ani pazurów. Odgłosy tarcia owszem. Raczej ptaki, raczej większe, raczej bażanty, bo
Tak mimo wszystko. Bo deszcz. Bo ciemno szybciej, bo tyle jeszcze do zrobienia. Bo praca w czasie wolnym. (Co to jest czas wolny, bo ja nie wiem). Uśmiechnijcie się szeroko jak tylko możecie. Warto mieć skorupę w tych czasach i
Od samego patrzenia robi się chłodno, ale robi się też pięknie. Dużo ich i dlatego warto nacieszyć się łabędziami, które jeszcze 50 lat temu wcale często nie były widywane. Zbieranie pokarmu z dna wymaga częściowego nurkowania, głową i szyją. Tam
Sama nazwa brzmi już zupełnie egzotycznie. Rukwiel, równie dobrze mogłoby być imieniem jakiejś rudowłosej dziewczyny idąc tropem dramatycznej choćby Ryfki Broniewskiego. Zostanę dziś w jej samotności z wyboru, z dostosowaniem do specyficznych warunków, w jakich przyszło jej ewoluować. Najczęściej jest
Nie potrafię przejechać obojętnie obok drzew obwieszonych czarnymi bombkami. To hipnotyzujące, kiedy widzisz setki kormoranów a ich głosy rozdzierają powietrze nad bardzo Dolną Wisłą. W głowie pojawia się Cohen, ale w polskim wykonaniu Macieja Zembatego, który śpiewał swoich „Gości” tak: „Jeden
Kiedy rodzinne stado kuropatw wyszło z tarninowych czyżni na skraj pól, serce zabiło mi szybciej. Moje dzieciństwo to było właśnie łażenie za kuropatwami, dokarmianie ich zimą i wysłuchiwanie po nocach marcowych kogutków. Potem, przez lata ich nie słyszałem, nie widziałem
Lud jest już tak wystraszony i posłuszny, że w niebo mało patrzy. Bo i po co. Dziś tylko ostrzeżenie, światła jeszcze nikt całkiem nie zgasił, można żyć. To nic, że ceny z kosmosu. Pomijając aspekt straszenia ludzi od tysięcy lat
Jakoś w tym bezkresie upadłych liści, tej ferii pastelowych kolorów, w której inność czuje się jak w więzieniu, przytłoczony byłem zachwytem nad jesienią, który leje się z każdej strony. Może w tym przytłoczeniu złotą polską było trochę strachu o efemeryczność
W buczynie, pod bukiem starym, stary krasnoborowik ceglastopory wydzierał się swoją krasną barwą. Stary już, rumiany na bokach, ale ciągle w pełni sił, królował w swoim lesie. Wznosił się ponad rudością jesieni i szorstkością łupin bukwi. Chyba nie bardzo wierzył,
Widzisz go z daleka, obcy taki, dziki, leży na skraju lasu. Myślisz sobie, przecież zaraz ucieknie, pójdzie sobie, zniknie. Jednak przekora, która bywa drugą naturą człowieka pcha cię w jego stronę. Jeszcze metr, może do krzewu trzmieliny. Może skrajem lasu.